LUZOWLAĆ. O piciu alkoholu w literaturze cz.1
Alkohol jako umożliwiacz życia
Wieniedikt Jerofiejew „Moskwa – Pietuszki”
„Moskwa – Pietuszki” to dzieło prozy poetyckiej rosyjskiego pisarza Wieniedikta Jerofiejewa w stylu niejako deliryczno-postmodernistycznym. Historia opisuje alkoholika-intelektualistę Wieniczkę jadącego pociągiem na 125-kilometrowej trasie z Dworca Kurskiego w Moskwie do stacji Pietuszki ( do ukochanej i dziecka ). Owa miejscowość Pietuszki – cel podróży – opisywana jest w utworze jako miejsce idealne, niejako utopijne.
I tak podróżujący ostro pije i przeżywa różne przygody. Wszystko to przeplatają głosy chóru pijackich anegdot, podawanych przez autora w najrozmaitszych konwencjach. Oto typowa próbka jerofiejewowskiego stylu „- To wypij z durszlaka ! - rzekł Maksym w odpowiedzi na chwalipięckie oświadczenie Piotra, że człowiekowi jakoby wszystko jest dostępne i tak dalej. Porażony Piotr wypił”.
Na początku epickiej relacji narratora czytelnik dowiaduje się, że Wieniczka przed tygodniem został zwolniony z pracy brygadzisty z powodu swego dotkliwego alkoholizmu oraz za opublikowanie indywidualnych harmonogramów, przedstawiających ilość spożywanego alkoholu przez poszczególnych pracowników przed i w godzinach pracy. Ostatnie swoje pieniądze przed odjazdem pociągu Wieniczka wydał na alkohol. „Jeśli chcesz iść w lewo, Wieniczka, to idź w lewo. Jeśli chcesz iść w prawo, idź w prawo. I tak nie masz dokąd pójść”. Ten cytat to właściwie cała istota tej najlepszej z książek Jerofiejewa. Albowiem w Związku Radzieckim, kraju komunistycznego terroru i szarej beznadziei, naprawdę nie było dokąd pójść. Lek na całe zło stanowił butelczano-etylowy antydepresant i naród skwapliwie z tego korzystał. „Moskwa-Pietuszki” to fenomenalny obraz „raju na Ziemi”, jakim był ZSRR widziany przez szkło butelki. Główny bohater Wieniczka prowadzi oto więc naukowe rozważania na temat czkawki ( w jakich odstępach czasowych pojawiają się kolejne jej paroksyzmy ), a niejaki Sołouchin zaprasza kolegów do lasu na zbieranie solonych rydzów. Damy potrafią zaś jednym haustem walnąć 150 gram wódy. No i wszystko to przy wykwintnych koktajlach, jak np. Psia Krew, w którego skład wchodzą: płyn hamulcowy, klej BF i szampon pod nazwą „Sadko Bogaty Kupiec”. Poemat kończy się jednak tragicznie i to niejako w wymiarze antycznym..
Wnioski końcowe : spożywanie napojów wyskokowych jest głęboko filozoficzne w swej naturze i nie musi być nudne, nawet gdyby było szkodliwe ( choćby też, gdybyśmy do tego celu nie mieli pod ręką durszlaka ). Ponadto - wprawdzie komuna odeszła w niebyt, ale i dziś czasami po prostu trzeba się napić, żeby nie zwariować. A ponadto – tokiem myśli Jerofiejewa – „wariatem można być w każdym wieku”.
Alkohol jako metafora istnienia
Malcolm Lowry, „Pod wulkanem”.
Książka opisuje ostatni dzień życia Geoffreya Firmina, byłego angielskiego konsula w Meksyku i alkoholika, akcja rozgrywa się w meksykańskim miasteczku Quauhnahuac, w cieniu wulkanów Popocatepetl i Iztaccíhuatl ( stąd tytuł ) Właściwie to nie wiadomo dokładnie, dlaczego Konsul chleje. I po 400 stronach drobnym drukiem nadal nie wiemy nic. Krytycy pisali o bólu istnienia, o poczuciu zbędności na świecie ( „Niczego o nas nie ma w konstytucji”), o niemożności porozumienia z drugim człowiekiem ( Firmin nie potrafi żyć z żoną Yvonne, lecz nie potrafi też robić tego bez niej ). Ale to raczej tautologia, że aliści raczej chyba alkohol jest główną przyczyną jego alkoholizmu : on to rozpuszcza osobowość, uniemożliwia działanie, zatapia mózg w niekończących się rojeniach o tym, „co by było gdyby”... Zaczyna się błędne koło : pijesz, bo masz problemy, pod wpływem wódy problemy stają się jeszcze intensywniejsze, więc jeszcze więcej pijesz itd. Klasyczne circulum vitiosus czyli błędne koło.Pomóc w tej sytuacji może wyłącznie Bóg, albo Kobieta, jednak przy Konsulu żadna z tych istot jakoś się nie pojawia. Dodajmy, że sam Malcolm Lowry to postać tyleż barwna, co i tragiczna. Był niedoceniany za życia, zaś w trakcie niego - miotał się cały czas w sferze pomiędzy piciem alkoholu a poszukiwaniem czegoś innego ( na ogół bezskutecznym ). Pisał, potem poprawiał to, co napisał, by następnie znów tęgo pić, po czym pisać i tak już da capo al fine... Podróżował, zmieniał kobiety – ale nade wszystko jednak pisał. Tematem tego pisania było picie, miotanie się po świecie i ludzkie zagubienie...
Wnioski końcowe : warto podobne rozważania przeczytać : choćby dla ich klimatu, dla świetnych opisów pijackich delirek i ku przestrodze - aby zobaczyć, co alkohol potrafi zrobić z człowiekiem.
Alkohol jako wieczna beztroska
John Steinbeck, „Tortilla Flat”
Rzecz dzieje się w kalifornijskim Monterey w latach 20., a bohaterami książki są paisanos - ubodzy potomkowie hiszpańskich osadników. Ci niepoprawni włóczędzy - łajzy żyjące w słonecznej Kalifornii, to lekkomyślna i próżniacza, choć zarazem sympatyczna banda. Większość dnia sprowadza się u nich do jedzenia, picia, drobnych kradzieży oraz włóczeniu się po okolicy. Cechą wspólną tego bractwa jest też znamienna pogarda dla pracy. Umiłowanie bezgranicznej wolności zostaje jednak zagrożone w momencie, gdy jeden z włóczegów, Danny, dziedziczy po dziadku dwa domki w dzielnicy Tortilla Flat i postanawia zmienić swoje dotychczasowe życie... Jeden z nich wynajmuje swemu przyjacielowi Pilonowi, w nadziei na uzyskanie 15 dolarów miesięcznie komornego. Oczywiście Pilon nie płaci, a za to przyjmuje pod swój dach kolejnego kolegę - w nadziei na uzyskanie środków z podnajmu... itd. Życie przyjaciół ( a oprócz Pilona wymieńmy tu także Pabla, Jezusa Marię, Wielkiego Joe Portugalczyka oraz Pirata wraz z jego zapchlonymi psami ) odtąd „płynie znośnie”. Nikt nie pracuje, ale każdy ma mnóstwo pomysłów, jak przetrwać. Jeżeli nie ma drewna na opał, to należy je „przynieść” z innego podwórka. Jeżeli nie ma jedzenia, to trzeba wybić dziurę w płocie, a kury sąsiada na pewno zniosą jajka po naszej stronie, bo lubią wysokie zarośla. A jeśli nie ma pieniędzy na wino, można liczyć na cud - np. na to, że fale morskie wyrzucą na brzeg bezpańską łódkę i będzie można ją sprzedać za całe 7 dolców, co oznacza 7 galonów ( ponad 26 litrów ) upragnionego trunku.
John Steibeck ( a znakomitym ci pisarzem on był i noblistą ), adaptując na własny użytek tematy i konstrukcję legend o królu Arturze, stworzył w kalifornijskim klimacie prawdziwy Camelot i zasiedlił go barwną gromadą rycerzy o manierach rodem z Rabelais’go.
Wnioski końcowe : zaiste nikt nikogo nie namawia do porzucenia pracy i picia dwóch galonów wina dziennie. Ale pogody ducha oraz nieprzejmowania się drobiazgami, możemy od Danny'ego i jego doborowej kompanii uczyć się w akademicki wręcz sposób.